Na temat tego, co przeskrobała ofiara, prokuratura milczy. Na pewno jego zachowanie wobec matki 21-letniego Lotara W. było nie tylko niestosowne, ale też niezgodne z prawem, skoro sprawcy straszyli go doniesieniem na policji. Groźby, poparte pięściami, były na tyle skuteczne, że mężczyzna zgodził się płacić haracz.
Zaczęło się 5 października. Trzech sprawców czekało pod zakładem pracy na koniec zmiany swojej ofiary. Pojechali w czwórkę do mieszkania Lotara W. Tam oskarżeni rzucili się na mężczyznę, skrępowali mu ręce i nogi i zaczęli bić. Grozili wydłubaniem oczu lub wycięciem nerki, ale przede wszystkim doniesieniem na policję. Żądali pieniędzy za milczenie. Pobity zgodził się płacić im po 500 zł każdego miesiąca. Na pierwszy haracz czekali 9 października, ale szantażowany rozmyślił się. Początkowo przekonał ich, że zacznie płacić od listopada, ale już 19 października znowu przyszli pod jego zakład pracy. Tym razem tylko Lotar i 26-letni Robert J. Ten drugi bez żadnego ostrzeżenia uderzył głową w łuk brwiowy ofiary. Mężczyznę momentalnie zalała krew z rozciętej twarzy. Dwa dni później znowu się pojawili. Kazali mu im sprzedać samochód jego matki. Odmówił. Następnego dnia nad ranem zastał auto z wybitymi szybami i reflektorami. Wówczas zgłosił sprawę policji. Sprawców zatrzymano.
Grozi im do 10 lat więzienia. Częściowo tylko Lotar przyznał się do przestępstwa. Próbował zrzucić winę na kolegów i chciał się dobrowolnie poddać karze. Prokuratura odmówiła.