Prokuratury regionu legnickiego są zawalone doniesieniami o nieuczciwych transakcjach internetowych. Pena lubinianka oszukała ponad 700 osób. Młoda głogowianka, mimo wyroku, powróciła do procederu i oszukała ponad setkę użytkowników internetu, a z kolei małżeństwo z Polkowic nie dotrzymało warunków sprzedaży wobec co najmniej 400 swoich klientów. A mimo to wciąż prowadzą działalność.
Co sprawia, że szukając okazji wolimy klikać niż przespacerować się do sklepu? Wygoda? Też. W końcu zamawiasz, przelewasz kwotę i czekasz na przesyłkę. Bez wychodzenia z domu, marnowania czasu na makijaż czy zadawania sobie pytania: „W co ja się ubiorę”.
Nie musimy się też przejmować tym, że sprzedawca będzie miał zły dzień. W internetowej korespondencji wszyscy są dla siebie mili i kurtuazyjni.
No i wreszcie jest taniej. Podobno i to z reguły o 10 procent. Ale czy na pewno tańsze?
Przeglądając ceny rzeczywiście można odnieść wrażenie, że sprzęt AGD, elektroniczny czy nawet aparaty cyfrowe są tańsze niż w stacjonarnych sklepach. W końcu dostawca internetowy nie musi wynajmować tylu sprzedawców, nie musi płacić za powierzchnię wystawienniczą. Zamówione urządzenia może sprowadzić z hurtowni. Cenę więc może windować w dół, często nawet poniżej dopuszczalnych kosztów. Ale cenę, która widnieje na etykiecie. Internetowy sklep nie zarabia dziś na samej transakcji, ale na kosztach dodatkowych. Tych, których w pierwszej chwili klient nie dostrzega. To koszty przesyłki i odbioru, które zsumowane z samą ceną mogą być czasami nawet wyższe od tych w sklepach stacjonarnych. Wyższe, im bardziej sklepy internetowe zwalczają siebie nawzajem. Zauważyliście, że coraz częściej, żeby poznać cenę danego towaru w e-sklepie, trzeba wpisać specjalny kod z obrazka? To dlatego, że za samo sprawdzenie oferty sprzedawca płaci około 10 groszy. Więc konkurencja ustawia sobie roboty sprawdzające u niego co jakiś czas ceny towarów. Efekt? Sprzedawca gdzieś te koszty musi przerzucić. Najlepiej na koszty dostawy, bo na to jego klienci zwracają najmniejszą uwagę.
Co, oprócz ceny, ma znaczenie dla klientów? Opinia o produkcie. Tu także dochodzi do dziwnych sytuacji. Jak to się dzieje, że wciąż są polecane i maja dobrą opinie marki telewizorów, które od dwóch lat nie są produkowane? Jak to się dzieje, że dany aparat fotograficzny nagle cieszy się takim zainteresowaniem e-klientów, choć już jest wiele nowszych modeli? Odpowiedź jest prosta. Sklepy internetowe wyzbywają się zaległości magazynowych. Tak, tak, większość tych opinii to zwykły zabieg marketingowy. Ocenia się, że w sprzęcie AGD nawet 70 proc. opinii to produkt PR-u. Jeszcze gorzej jest na rynku farmaceutycznym. Bo w sumie komu by się chciało pisać po kupieniu jakiegoś leku jeszcze go chwalić. Prędzej będziemy narzekać, gdy coś jest z nim nie tak.
Jeszcze jeden aspekt jest podnoszony przez miłośników e-zakupów. Dostępność towaru. W internecie znajdziemy więcej towaru niż na sklepowych półkach. Są nawet oferty limitowane, z wysokiej półki. Internet jest pojemniejszy niż powierzchnia nawet największego sklepu. A przecież samego sprzętu AGD jest obecnie na rynku 10 tysięcy rodzajów.
- To, że urządzenia nie ma wystawionego nie oznacza, że go nie mamy – tłumaczy Zbigniew Sieciński, dyrektor Media Markt w Legnicy. - Wystarczy go zamówić, a my go sprowadzimy z dostawą do sklepu lub do domu. Już od dawna znaczną część naszej sprzedaży to oferta z najwyższej półki sprzętu AGD takich firm jak Gaggenau czy Miele, gdzie za pralkę trzeba zapłacić 6-7 tys. zł. I taki towar sprowadzamy na życzenie klienta. Sam kupuję w sklepach stacjonarnych z czystej wygody i nadziei, że te sklepy nie zostaną wyparte przez internet. Naprawdę, nikomu nie życzę załatwiania reklamacji przez sieć.
No właśnie. Jak coś jest z towarem nie tak to wystarczy pójść do sklepu i wymienić na inny, poczekać na naprawę, a w tym czasie korzystać z urządzenia zastępczego.
A co w przypadku sklepów internetowych? Najczęstszym sposobem unikania reklamacji jest... nie odpisywanie na mejle klienta. Tak, tak. Wcześniej sprzedawca był grzeczny i miły. Teraz jakby się zapadł pod ziemię. Innym sposobem są klauzule o długim czekaniu na zwrot kwoty za wybrakowany towar. Jeszcze bardziej perfidni sprzedawcy zastrzegają w swoich przepisach, że nie przyjmą towaru po wyjęciu go z opakowania. To jak sprawdzić, że urządzenie działa i nie ma wad? A o tym, że jesteśmy częściej narażeni na procedurę reklamacji przekonuje choćby sposób dostawy do klienta. Najczęściej przez wynajętą firmę kurierską. Sklepy stacjonarne dostarczają towar transportem własnym lub od producenta.